Ola

W klasie pierwszej, przed przystąpieniem do programu Matury Międzynarodowej to właśnie CASu nie mogłam doczekać się najbardziej. Miałam tysiące pomysłów na siebie i gdy przyszło co do czego, miałam problem z zdecydowaniem się na aktywności, które nie będą dla mnie obciążeniem, a będą nową przygodą i zabawą. W końcu zdecydowałam, by w ramach Creativity rozwinąć moje umiejętności kucharskie. Wszystkie ugotowane przeze mnie potrawy fotografuję i wrzucam na swojego bloga. Czasami okazuje się, że umieszczenie notki na blogu zajmuje mi więcej czasu niż samo gotowanie. Dodatkowo, zdecydowałam się nauczyć się szyć i póki co, cały czas toczę walkę z maszyną do szycia. Również jako „C” uczestniczę w spotkaniach Demon Pox Association - fanklubu twórczości Cassandry Clare, który założyłam wraz z koleżankami z klasy. Na spotkaniach, projektujemy okładki książek, robimy biżuterię, gotujemy dania z książek oraz piszemy alternatywne zakończenia – czyli mnóstwo kreatywnych rzeczy!
Z kolei, w ramach Action biegam oraz uczęszczam na zajęcia z Total Body Conditioningu, po których zawsze wychodzę wykończona, ale również szczęśliwa z powodu pokonania kolejnej przeszkody i mojego lenistwa.
Natomiast Service realizuje pomagając odrabiać lekcje dzieciakom ze świetlicy socjoterapeutycznej w jednej z leszczyńskich szkół podstawowych. Godzina, którą dla nich poświęcam w tygodniu jest dla mnie miłą odskocznią. Nie dość, że mogę im pomóc swoją wiedzą, to również mam okazje zobaczyć co aktualnie jest w modzie wśród dzieciaków i to, że niektóre trendy nie znikają.

http://foodismyfavoritefword.wordpress.com/

Liwia

Na początku CAS mnie przeraził. Serio. Nie dosyć, że mamy masę zadań domowych, testów, kartkówek, esejów i wszystkiego, co tylko Wam się śniło (oczywiście w najgorszych koszmarach), to jeszcze dodatkowo mamy robić cokolwiek, co będzie w miarę reprezentacyjne i co będzie dało się przedstawić w jakiejkolwiek ciekawej formie (czyli leżenie na kanapie i oglądanie TV z góry zostało skreślone, niestety…). Po pierwszym spotkaniu z koordynatorem CAS-u, Panią Marleną Kurowską zakiełkowała we mnie nadzieja, że może niekoniecznie będę musiała jeździć konno - bo boję się koni (czy tylko mnie się wydaje że one są większe kiedy się koło nich stoi, niż kiedy się obserwuje kogoś, kto na nich jeździ ;o) ?! Okazało się też, że nie będę musiała zdobywać Mount Everest (skoro już decydujecie się na IB to zapamiętajcie, że ma 8848m, na pewno kiedyś ta informacja uratuje Wam życie), że nie będę musiała robić rzeczy bardzo, bardzo trudnych i rzeczy, których nienawidzę z całego serca. Okazało się, że CAS może być czymś całkiem nawet zwyczajnym (ale przyjemnym!) - jak bieganie w ramach action (i tak część z Was marzy o tym żeby schudnąć, mieć lepszą kondycję, COKOLWIEK - więc CAS będzie Wam jedynie ułatwiał zadanie swoją przymusową motywacją). Podobnie jest z Service. Pomoc innym? Meh, lepiej siedzieć w domu i grać w LOLa. NIEKONIECZNIE. Bez bicia przyznam się, że nie lubiłam opiekować się innymi, podobnie jak nie lubiłam bawić się z dziećmi. Z uwagi na to, że IB miało być dla mnie challenge’em, w ramach service postanowiłam opiekować się dziećmi w przedszkolu. I się w nich zakochałam - uwierzcie mi lubi nie, ale nikt nie okaże Wam NIGDY takiego uwielbienia, podziwu i szacunku jak przedszkolaki